W dniu 23 września 2017 r. klasy przyrodnicze 3f i 2f pod opieką p. Z. Skwarek, p. K. Maćkowiak –Tucholskiej, p. E. Kluge i p. M. Maćkowiaka wyruszyły w długą podróż na południowo-wschodni kraniec Polski.
W niedzielny poranek zawitaliśmy do Majdanu (okolice Cisnej), skąd wąskotorową Bieszczadzką Kolejką Leśną pojechaliśmy do Przysłupia. To nasze pierwsze spotkanie z tamtejszą przyrodą – soczystą zielenią drzew, różnorodnością gatunkową, charakterystycznie opadającą mgłą , sporadycznie pojawiającymi się domostwami wprawiło nas w lekkie zdumienie. Istnieją bowiem w Polsce miejsca, gdzie czas płynie wolniej. Po 3 godzinach niecodziennej podróży przejechaliśmy do Ustrzyk Dolnych, gdzie po zakwaterowaniu i ciepłym posiłku wyruszyliśmy na rozpoznanie terenu. Co mogą robić klasy przyrodnicze wieczorową porą w Ustrzykach? Zwiedziliśmy Muzeum Młynarstwa i Wsi. Polecamy.
W poniedziałek udaliśmy się do Soliny. Rejs statkiem pozwolił nam ogarnąć wzrokiem ogrom zapory z perspektywy wody. Następnie pospacerowaliśmy po niej podziwiając wielkość, betonowe konstrukcje i widoki okolicy. Przejechaliśmy na punkt widokowy i do Sanktuarium Matki Boskiej w Polańczyku. Obejrzeliśmy również starą, pięćdziesięcioletnią zaporę w Myczkowcach, Ogród Biblijny oraz w Centrum Kultury Ekumenicznej 140 makiet w skali 1:25 najstarszych drewnianych kościołów i cerkwi z terenów południowo-wschodniej Polski, Słowacji i Ukrainy. Wieczorny spacer po Ustrzykach pozwolił nam docenić walory miasteczka.
Najbardziej wyczekiwanym dniem był ten, w którym rozpoczęliśmy wędrówkę. Zaczęliśmy od obserwacji żubrów w Mucznem, a na bieszczadzkim szlaku mogliśmy nie tylko poznawać rodzime gatunki fauny i flory, ale przede wszystkim nacieszyć oczy niesamowitymi widokami. Wędrowaliśmy i wędrowaliśmy, przemierzyliśmy całkiem sporą drogę, zdobyliśmy Tarnicę, wyszliśmy w Wołosatym. Nie, nie... na tym nie koniec.
W Smolniku obejrzeliśmy zabytkową cerkiew, w Lutowiskach przemierzyliśmy stary, żydowski kirkut, a po tak cudownie wypełnionym dniu czekało na nas ognisko z pieczonymi jabłkami, kiełbaskami i ziemniakami.

Środa i kolejna niespodzianka, wyjazd do Krasiczyna. Zapytacie, dlaczego nas tam poniosło? Zamek w Krasiczynie to jeden z najpiękniejszych skarbów architektury renesansowo-manierystycznej w Europie i to on był powodem naszego pojawienia się
w niewielkiej wiosce na Podkarpaciu. Jeśli kiedykolwiek będziecie w pobliżu Przemyśla – koniecznie dajcie sobie czas na obejrzenie kompleksu zamkowo-parkowego. Z Krasiczyna udaliśmy się do Bolestraszyc, gdzie jednoczą się historia i czas współczesny. Historyczny aspekt obejmuje park i dwór, w którym w połowie XIX w. mieszkał i tworzył znakomity malarz Piotr Michałowski. Wiekowe drzewa, pozostałe z dawnych ogrodów zamkowych, stanowią malowniczy akcent wśród nowych nasadzeń, na które składają się gatunki obcego pochodzenia i rodzime drzewa, krzewy oraz rzadkie, zagrożone, ginące i chronione gatunki roślin. W arboretum mieliśmy okazję spróbować owoców derenia jadalnego i starych odmian jabłek. Przeszliśmy przez labirynt wierzbowy, podziwialiśmy rośliny drapieżne, próbowaliśmy jak smakują bardziej i mniej znane rośliny dodawane do polskich potraw. Dalej to już tylko galop do Przemyśla, gdzie ku frustracji miejscowego przewodnika udało nam się zobaczyć Bazylikę Archikatedralną i Sobór św. Jana Chrzciciela. Wszystko za sprawą naszej p. przewodnik i kończącego się dnia. Na osłodę przemyskiego niedosytu kupiliśmy w uroczej kafejce przepyszne lody. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na kolejną atrakcję – pokaz ptaków drapieżnych. Każdy, komu nie brakowało odwagi i chęci mógł stanąć do zdjęcia
z jednym z 4 przedstawicieli skrzydlatych zwierzaków (niektórzy pozowali dwukrotnie).
A cóż wieczorem? Oczywiście gry planszowe (fanami ich są nie tylko uczniowie klas przyrodniczych).
Po środzie wszyscy mieliśmy niedosyt chodzenia, więc kolejny dzień nieco zmodyfikowaliśmy. Zaczęliśmy w Ustrzykach, w Izbie Regionalnej, gdzie mogliśmy posłuchać ciekawych bieszczadzkich opowieści o czasach już odległych. Następnie pojechaliśmy do Uherców Mineralnych, spragnieni widoku miejscowego wodospadu. Krótka, urokliwa trasa zaprowadziła nas w miejsce schowane przed światem. I już nas poniosło dalej, do Leska, dokładniej do wsi Glinne, gdzie jest Kamień Leski – charakterystyczna formacja skalna usytuowana na wzgórzu, zbudowana z gruboziarnistego piaskowca krośnieńskiego, twardego i odpornego na wietrzenie. Główna skała wznosi się około 20 m ponad kulminację wzgórza. Krótki, satysfakcjonujący marsz, chwila odpoczynku w miejscowej cukierni i ciąg dalszy. Kierunek Zagórz, spacerek szlakiem drogi krzyżowej i oczom naszym ukazały się ruiny Klasztoru Karmelitów Bosych (butów w związku z wątpliwym zapachem naszych nóg po długotrwałym marszu – nie ściągaliśmy). Bardzo nam się w Zagórzu podobało. Widoki, panorama na San, spokój, otaczająca przyroda i doskonała pogoda. Ostatnim punktem programu na ten dzień była wizyta w Sanoku. Urokliwy Rynek z Ratuszem, wieże kościoła farnego, pomnik Beksińskiego, ławeczka wojaka Szwejka i... Skansen, którego nie zdążyliśmy zobaczyć. Wnioski nasuwają się same – koniecznie musimy powrócić do tego miasta i okolic.
Piątek pod znakiem survivalu. Przygotowania rozpoczęliśmy już w czwartek. Żadnego mycia, zero środków poprawiających wrażenia zapachowe. Wszystko po to, aby nie płoszyć zwierzyny. Wyobraźcie sobie ten wspaniały aromat ciągnący się w powietrzu
za naszą grupą. Warto było. Fakt, że z fauny to głównie ptaki drapieżne przelatywały, ponadto kilka saren i kozłów przebiegło koło nas. Za to grzybów wszelakich starczyło nie tylko na zacny posiłek. Trochę kań zjedliśmy po kolacji, a całkiem sporo innych, w tym rydzów przywieźliśmy do Piły. Nasz przewodnik stwierdził, że żadna dotychczasowa grupa tak szybko nie roznieciła ogniska. Bardzo podobał nam się survival, tylko dlaczego czas tak gnał, że nawet tego nie zauważyliśmy? Hm... uznajmy to pytanie za retoryczne.
W sobotę nasza bieszczadzka przygoda dobiegła końca. Nadmienię tylko, że podróż powrotna obfitowała w niespodzianki ( jeszcze w godzinach rannych, zepsuł nam się autokar, ale dzielni panowie kierowcy postarali się o transport zastępczy). Po dwóch przesiadkach, gorącym posiłku wróciliśmy szczęśliwie do Piły. Zostają nam wspomnienia, zdjęcia i ... nadzieja, że kiedyś powrócimy na bieszczadzkie szlaki.